O co chodzi z tą ciszą?

Pisząc o ciszy używam słów w sposób oszczędny, dlatego pozwolę sobie zaprezentować obszerne fragmenty teksu Katarzyny Bem – autorki książki „Happy detoks” zaczerpnięte z artykułu zamieszczonego chyba w czasopiśmie Sens.

Czym jest dla ciebie cisza?
Bardzo ważnym elementem życia, absolutnie niezbędnym do tego, żeby nawiązać naprawdę głęboki kontakt ze sobą. Cisza towarzyszy mi na co dzień, nie tylko podczas odosobnień medytacyjnych. Również w mojej przestrzeni życiowej jest cicho – nie ma telewizora, rzadko pojawia się radio. To pozwala mi doświadczać samej siebie, sprawdzać na bieżąco, co we mnie gra. Ten świat wewnętrzny jest bardzo zajmujący, to tam rodzą się różne działania, które ze mnie wychodzą. Cisza jest naszym naturalnym stanem, tyle że – stymulowani wciąż wszelkiego rodzaju zgiełkiem – zatracamy umiejętność funkcjonowania w niej. Kiedy jesteśmy z nią konfrontowani, pierwszą naszą reakcją jest lęk, niepokój, dyskomfort, bo oto nagle zabrano nam coś, na czym opieramy nasze bycie w świecie czy nawet myślenie o sobie. Cisza zmusza do wejrzenia w siebie, do zastanowienia się, co odczuwamy w danym momencie, w związku z daną sytuacją, z człowiekiem, z tym, co robimy. To, co się wyłania, nie zawsze nam się podoba, czasem bywa wręcz bardzo niewygodne.

Cisza jako sojuszniczka prawdy…
Absolutnie tak! Cisza jest niezbędna do tego, żeby odpowiedzieć sobie na podstawowe pytania, które od zawsze brzmią tak samo: Kim jestem? Czego pragnę? Co jest dla mnie ważne? Szkoda, że tak trudno nam odnaleźć się w tej przestrzeni.

Myślę, że mamy ambiwalentny stosunek do ciszy. Jesteśmy jej spragnieni, ale też budzi w nas lęk. Jakby coś demaskowała. Kiedyś w kawiarni poprosiłam kelnerkę, żeby ściszyła, a najlepiej wyłączyła telewizor. Odpowiedziała zakłopotana: „Mogę to zrobić, ale mamy zepsutą wieżę. Jak wyłączę telewizor, nie będzie nic”. To „nic” bywa przerażające.
Chociaż tak naprawdę dużo w sobie kryje. Okazuje się, że nie ma tam pustki, tylko mnóstwo emocji, myśli, wspomnień, pragnień. Wchodząc w ciszę, jesteśmy dosłownie zalewani tym, co jest w środku – w teorii medytacji nazywa się to wodospadem myśli. Tam jest jak na środku ruchliwego skrzyżowania! Nie jesteśmy w stanie tego zatrzymać, na początku trudno nam wytrzymać ze sobą w tym wewnętrznym hałasie.

Może, przeczuwając to, wolimy hałas zewnętrzny? Kompozytor John Cage stworzył muzykę, w której pojawiają się długie pauzy. Okazało się, że widownia nie potrafi poradzić sobie z ciszą. Zaczyna się pokasływanie, szeptanie, szuranie…
Pamiętam, jak podczas Dni Medytacji organizowanych przez SGH jechałam metrem, by poprowadzić tam wykład. Uderzyła mnie nieprawdopodobna stymulacja, tylko w jednym niewielkim wagonie: liczba reklam, ruchomych paneli, ludzi bawiących się komórkami, iPadami. Wszyscy zajęci jakimś działaniem. Do tego jeden z ekraników wyświetlił hasło telefonii komórkowej: „Masz telefon z Internetem, możesz wszystko!”. Wywołało to we mnie przerażenie: jaki to straszny komunikat! Z mojego punktu widzenia – osoby, która uczy medytacji – hasło, jakie należałoby zaproponować światu, to: „Masz spokojny umysł, możesz wszystko!”.

Właśnie, ten wiecznie opowiadający umysł…
Umysł opowiada niezwykle zajmujące historie i wyczynia z nami, co chce. Tak jakby rydwanem kierowały rozszalałe konie, a nie ten, kto nim powozi. W ciszy mamy okazję zobaczyć, jak te wytwory umysłu zmieniają się z sekundy na sekundę. To, co dzieje się w naszej głowie, to istna galopada różnych stanów. Myślimy o obiedzie, żeby za chwilę dokonać analizy przedwczorajszej randki, wybiec do rozmowy, która ma się dopiero odbyć, a za moment wrócić do czytanego artykułu. Wciąż jesteśmy miotani tymi wiatrami umysłu. Dzięki praktykom dyscyplinującym go, takim jak medytacja czy trening uważności, zyskujemy wgląd w to, jak ten umysł działa, co produkuje. Przestajemy przywiązywać się do jego wytworów.

Bo wyłączyć go, uciszyć i tak się nie da…
Równie dobrze moglibyśmy chcieć, aby znieruchomiał ocean. Natomiast możemy poddawać go stałej obserwacji i treningowi, żeby nie powiedzieć tresurze. Po jakimś czasie umiemy się nim posługiwać, wykorzystywać go do swoich potrzeb. Ujeżdżając umysł, sprowadzamy go do roli narzędzia, którym sprawnie się posługujemy. Temu służy na dłuższą metę medytacja. Osoba o takim „wymedytowanym” umyśle nie pozwoli sobą manipulować – zna siebie na tyle dobrze, że trudno jej coś narzucić. Mieszka w niej spokój. Nawet jeśli umysł znów zacznie wierzgać, rozpoznajemy jego wyskoki, wiemy, co się uruchomiło – jakie zachowanie, wzór. Oczywiście, różne lęki, niepokoje, myślowe czy emocjonalne demony – nadal mogą nas nawiedzać. Ale wtedy witamy je z łagodnym uśmiechem: „Cześć, stary, to ty, znowu wpadłeś… Chcesz pogadać?”. Przebywanie w ciszy czy medytowanie można porównać do wzbijania się samolotu do lotu. Podczas startu musi przebić się przez warstwę chmur, żeby znaleźć się w bezgranicznej przestrzeni, którą jest nasz wewnętrzny spokój. Ciemne chmury to metafora myśli, emocji – tego, co nami miota. Kiedy medytujemy, wznosimy się ponad to wszystko, patrzymy z innego pułapu – oglądamy nasze myśli niczym pasażer Boeinga ogląda chmury, nad którymi jest wielka, nieskończona przestrzeń. Każdy ma to w sobie, tylko że gdy patrzymy z dołu, te chmury przerażają nas: może lunąć deszcz, rozpętać się burza z piorunami. Ale jeśli uda nam się przedrzeć przez tę warstwę – która zresztą jest bardzo cienka – przekonujemy się, że nie ma się czego bać.

Podczas takiego startu, przebijania się, trzeba wprowadzić silnik na wysokie obroty. To wymaga dużych nakładów energii.
Mało tego – nierzadko pojawiają się turbulencje, co na warsztatach medytacyjnych objawia się na przykład wybuchami płaczu. Tłumione przez wiele lat sprawy zaczynają wynurzać się na powierzchnię. Mogą to być jakieś traumatyczne doświadczenia, kompletnie wyparte, które w tej cichej przestrzeni ujawniają się z całą siłą. Ale finalnie wszystko doprowadza nas do spokojnego lotu i bezpiecznego lądowania.

To znaczy?
Efektem dłuższej praktyki medytacyjnej jest umiejętność bycia ze wszystkim, co nas otacza. Jeżeli jesteśmy spokojni, prawie nic na zewnątrz nie może tego spokoju zburzyć. Stąd historie, że podczas relaksu, po sesji medytacyjnej, coś spada z hukiem na podłogę sali i nikt nawet nie drgnie. Sama przeżyłam w Kalifornii trzęsienie ziemi, leżąc w relaksacji. Ziemia się poruszyła, a my nie. Praktykujemy po to, żeby była w nas zgoda na wszystko, co jest wokół: na dźwięki, na drugiego człowieka, na różne sytuacje życiowe. Rozpuszczamy w sobie rozdrażnienie, napięcia, lęki – to wszystko odpuszcza. Ta praca przypomina powolne przecieranie zakurzonego lustra. Zaczynamy widzieć wyraźniej, więcej. I nawet jeśli to czyste lustro pokaże nam bardzo szpetne obrazki, zmusi do pracy nad sobą, zachęcam do tego wysiłku, bo świat oglądany czystym okiem jest fascynujący. Ale przyznaję: cisza jest dla odważnych.

Dla tych, którzy nie boją się samotności…
W końcowym rozrachunku zawsze zostajemy sami i lepiej, żebyśmy mieli to oswojone zawczasu, bo takie ostateczne oparcie można znaleźć tylko w sobie. Dzięki treningowi, jakiemu poddaliśmy umysł, wiemy już, że to, co się nam przydarza w życiu, podlega nieustającej zmianie. Każdy stan mija: ten, który interpretujemy jako przyjemny, i ten trudniejszy. Nie warto przywiązywać się ani do jednego, ani do drugiego.

Właśnie tego przemijania się boimy!
Tak, to podstawowy lęk każdego człowieka. Oswojenie tego lęku sprawia, że stajemy się wolnymi, nieustraszonymi ludźmi, korzystającymi z tego, co przynosi życie, bez kurczowego trzymania się tego, co jest nam dane. Umiejętność przyjęcia tego, co nieuchronne, ze spokojem, godnością, sprawia, że jesteśmy szczęśliwsi.

Czyli cisza jako nauczycielka oswajania śmierci?
Też, chociaż to stan niezwykle żywotny – nie tylko ze względu na wspomniany wcześniej wodospad myśli. Cisza bywa bardzo głośna. W miejscach uważanych powszechnie za ciche – w lesie, w górach, nad jeziorem – odkrywamy często prawdziwą kakofonię dźwięków. To istny koncert – od świergotu ptaków, przez kumkanie żab, po szum wiatru. Oczywiście, te dźwięki działają na nas inaczej niż wycie alarmu samochodowego czy odgłosy kłótni. Ja w każdym razie kojarzę ciszę z życiem.

Jest twórcza…
W ciszy zaczynamy dotykać tego, co istotne.
Cisza stwarza przestrzeń do tego, żeby zobaczyć najpierw siebie, a potem też drugiego człowieka i cały świat. Bez przekłamania, bez zniekształceń. W dużo ostrzejszych kolorach.

Cisza to też bliskość, intymny kontakt z drugą osobą. Mówimy czasem, że lubimy z kimś pomilczeć. Cisza może być elementem weryfikującym relacje.
W ciszy spadają wszystkie maski, jesteśmy całkowicie odkryci, nadzy. Stajemy przed sobą tacy, jacy jesteśmy, i to jest rzeczywiście największa próba dla bliskiej relacji – na ile czujemy się z kimś komfortowo w ciszy. Ta komunikacja odbywa się w zupełnie inny sposób. Wyraźnie widać to podczas odosobnień, kiedy rezygnujemy nawet z tak zwanego mówienia funkcjonalnego: nie prosimy na przykład o podanie czegoś, bo wychodzimy z założenia, że taką potrzebę można zauważyć. Język komunikacji niewerbalnej jest bardzo bogaty. Wymaga to, oczywiście, uważności – bez niej trudno wyłowić szczegóły. Ale, jeśli jesteśmy uważni, jeśli wsłuchamy się trochę w drugiego człowieka, wszystko staje się jasne: jego gest, mrugnięcie powieką, jego wyciągnięcie dłoni sprawia, że chwytamy za solniczkę, bo jest dla nas oczywiste, że chce po nią sięgnąć.

Czy osoba żyjąca w zgiełku i pragnąca zaprzyjaźnić się z ciszą powinna zachować jakieś środki ostrożności?
Pamiętam znajomą, która uczestniczyła wraz ze mną w odosobnieniu medytacyjnym. Aktywna bizneswoman pierwszy raz znalazła się w takiej sytuacji. Opowiadała mi potem, że to było doświadczenie na granicy wytrzymałości. Została na dwa dni, ale kompletnie nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Bezruch, cisza okazały się wielkim wyzwaniem. Co nie przeszkodziło jej wrócić w następnym roku na 7-dniowe warsztaty. Ciszy nie da się przedawkować, każdy jest w stanie ją wytrzymać, choć dla niektórych to trudne. Dobrze jest zacząć od 5-minutowych medytacji porannych czy wieczornych albo zadawania sobie co jakiś czas pytań: O czym teraz myślę? Co czuję? Co się teraz ze mną dzieje? To takie znaki stopu, które pomagają skierować uwagę na siebie, zorientować się, w jakim miejscu jesteśmy. Można, oczywiście, planować sobie całe godziny czy dni ciszy, całe weekendy…
Albo przynajmniej wyłączyć telefon. Zarządzić dzień bez telewizora.

A czym dla Ciebie jest cisza i czy w ogóle takie momenty miewasz?

#cisza #uważność #samoświadomość